Wyprawa II (23.02.2014)

P1030185„Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda…” Wyprawy w góry po trochu przypominają uzależnienie. Gdy człowiek jest zmęczony po całodziennej wędrówce, nieraz myśli, że po powrocie do domu zrobi sobie dłuższą przerwę, odpocznie, powspomina. Życie ma jednak swoje własne scenariusze i podsuwa okazje, których szkoda, by przepadły. I tak właśnie było w tej sytuacji. Jeszcze w czwartek rano nie wiedzieliśmy, że w niedzielę spróbujemy zaatakować dwa kolejne szczyty z listy Korony Gór Polski: Skrzyczne i Czupel. Otóż nadarzyła się okazja skorzystania z luki w grafiku, która przypadła akurat na 24 lutego.

2. Skrzyczne – 1257 m n.p.m. (Beskid Śląski)

3. Czupel – 933 m n.p.m. (Beskid Mały)

Skrzyczne

Sprawdzenie warunków atmosferycznych przewidywanych w rejonach naszych działań i można zacząć pakować plecaki. Już podczas dojazdu do Szczyrku wiedzieliśmy, że pogoda będzie nam sprzyjała, było prawdziwie wiosennie. Postanowiliśmy wejść na Skrzyczne pokonując zielony szlak od strony północnej. I już na samym początku zaczęły się schody. Nie do końca mogliśmy się rozeznać, gdzie zaczyna się szlak. Albo nie widzieliśmy znaczników, albo ich po prostu nie było. Tak czy inaczej droga na szczyt rozpoczyna się tuż obok nowego domu weselnego, prawie że na wprost kościoła pw. Św. Apostołów Piotra i Pawła. Na początku wiedzie po stromych, betonowych płytach stanowiących drogę dojazdową do posesji, by spokojnie przejść w leśny dukt.

20140223_093746

Widokowo nic szczególnego, do momentu, w którym wyłania się drewniany szałas na polanie. W odpowiednim świetle i kadrze wygląda co najmniej jak z bajki. Zaraz przypomniała mi się pewna ballada, której słowa brzmiały tak: ”Na skraju lasu domek stał, drewniany, pochylony. W nim mieszkał stary, siwy drwal, co ludzką nędzę znał…”. Kto mieszkał w tym przybytku, nie wiem, ale teraz stał opustoszały i prawdopodobnie pełnił rolę schronu przed złą pogodą. Kolejnym ciekawym punktem w drodze ku wierzchołkowi, było karczowisko lasu powstałe być może pod budowę drogi, a być może po orkanie Ksawerym. Jakby nic szczególnego, ale gdy stoi się na ścieżce szerokiej na pół metra, a pod nogami widzi się urwisko z wystającymi badylami, to działa to na wyobraźnię.

20140223_103824

Dalsza część wspinaczki na szczyt była uboga w widoki ze względu na ustępujące mgły w dolinach oraz niskie chmury przetaczające się nad głowami. Również wątpliwą atrakcją było przecinanie się szlaku pieszego z trasą narciarską. Zwłaszcza w sytuacji, gdy trzeba kilka razy przejść przez nartostradę by nie zgubić drogi. A narciarzy było naprawdę sporo, bo i warunki do jazdy były dobre. Przebieganie w poprzek takiej trasy niesie ze sobą ryzyko poślizgnięcia się na lodzie i/lub najechanie przez narciarza. Przy okazji zbliżania się do tras narciarskich można zaobserwować, bardzo często występujący w polskich górach, charakterystyczny gatunek grzyba, noszącego nazwę „papierzak pospolity”. Że też ci narciarze go rozsiewają akurat przy ścieżkach pieszych. Wstyd.

DSCN1841

Po osiągnięciu szczytu, obfotografowaniu siebie samych  i okolicy, przeszliśmy do schroniska na odpoczynek i dopełnienie formalności, z którymi się wybraliśmy. Pieczątki schroniska wbite do książeczek, ulotki Czarodziejskiej Góry zostawione, czekała nas jeszcze droga w dół. Zejście tym samym szlakiem – zielonym. O ile wchodzić po lodzie jest jeszcze znośnie, to zejście jest już bardziej ryzykowne i przyprawia o gęsią skórę. Na Babiej Górze chociaż mieliśmy śnieg, w który mogły się wgryźć bieżnik podeszwy, a tu nic, lodowisko posypane śniegiem niczym żwir. I o mały włos, a na takiej ślizgawce zjechałbym wprost w rumowisko drzew i krzewów. Kozak nabity na pal, taki obrazek mignął mi w myślach, kiedy już opanowałem sytuację. Nic przyjemnego. W miarę oddalania się od nartostrady było już bezpieczniej, ale nie do końca spokojnie. Okazało się, że jest kilku śmiałków, którzy pokonują Skrzyczne na rowerze. Nie znam się, ale miałem wrażenie, że bardziej przypominało to serie Benny Hill, a nie Down Hill. Zaliczone co drugie drzewo i zeskakiwanie z siodełka wyglądało co najmniej komicznie. Również mijający nas turysta przyglądał się tym wyczynom z niemałym zdumieniem. Dalsza wędrówka przebiegała sprawnie i w miarę szybko. W końcu czekał nas jeszcze dojazd do Bystrej i wspinaczka na Czupel, a czas płynął nieubłaganie. Przy samochodzie szybka narada, lekka modyfikacja planu (zawsze musi być plan awaryjny) i ruszyliśmy po kolejną ”zdobycz”.


Czupel

P1030187

Na Czupel postanowiliśmy podchodzić szlakiem czarnym, który później łączy się z niebieską nitką na mapie i wiedzie prosto do naszego kolejnego celu. Z racji usytuowania szlaku na południowych zboczach pasma Magurki Wilkowickiej jak i godzin popołudniowych naszego marszu, było znacznie cieplej niż w drodze na Skrzyczne. Również warunki na szlaku były lepsze, choć po błocie idzie się równie ciężko jak po kopnym śniegu. Mniejszą popularność turystyczną niż Skrzyczne, Czupel nadrabia bardziej malowniczymi ścieżkami oraz ciszą i spokojem. Widok lasu mieszanego skąpanego, zdawałoby się w wiosennych promieniach Słońca działa bardzo nastrojowo i usposabia w dobry humor. Niedźwiedzia co prawda nie było, ale widzieliśmy cztery piękne i apetycznie wyglądające sarny, które przecięły nam drogę biegnąc w głąb lasu.

P1030200

Po około 1,5 godzinnym podejściu zmieniliśmy szlak z czarnego na ten o niebieskiej barwie, prowadzący grzbietem pasma Magurki Wilkowickiej i dotarliśmy na szczyt Czupla. Sam wierzchołek jest niepozorny, zalesiony buczyną karpacką, a w niedalekiej odległości znajdują się ławki dla przybyszów – pikinikowców.

P1030205

W ramach dokumentacji naszego osiągnięcia, wykonaliśmy sesję zdjęciową i po krótkiej strawie wyruszyliśmy do schroniska na Magurce Wilkowickiej. Tempo mieliśmy szybkie, ponieważ Słońce zaczynało już zachodzić, a spacer w górach po zmroku nie jest już dla nas czymś przyjemnym, no chyba, że dla Bartka. W schronisku spędziliśmy może 10 minut zostawiając ulotki fundacji i ostemplowując książeczki. Już po zachodzie schodziliśmy do auta kierując się światłem czołówek i szlakiem zielonym. Zejście przewidziane było na 1,5 godziny. Nam udało się to w czasie 40 minut i szczęśliwym trafem wyszliśmy wprost na parking, skąd zaczynaliśmy. W ten oto sposób zdobyliśmy w jednym dniu dwie góry leżące w odległości około 5 km od siebie. Wracaliśmy do domu z poczuciem spełnienia wyznaczonej sobie misji i ciekawymi ujęciami w pamięci naszej i naszych aparatów fotograficznych. Ciekawe co będzie następne…?

DSCN1863

DSCN1870

Rafał

Dodaj komentarz