Kiedyś… cz. VI

Kiedyś… cz. VI

Książki. Różne – opowieści górskie, beskidzkie, tatrzańskie, alpejskie, himalajskie…. Sensacyjne i refleksyjne, filozoficzne i dokumentacyjne, mniej lub bardziej wciągające. Mnóstwo książek. Kilka półek ciasno zastawionych woluminami gromadzonymi przez lata. Ze zmiennym zapałem, bo przecież życie ma również swoje inne walory i swoje własne cykle zainteresowań.

13334678_10206755660717013_1015209229_o
Na zdjęciu widoczny Wielki Filar Narożny Mont Blanc

Danuście, za tysiące godzin niepokoju„. Taką dedykacją ozdobił swoją wyśmienitą książkę „W burzy i mrozie” Tadeusz Piotrowski. To była pierwsza poważna książka tego rodzaju w mojej kolekcji. Miałem wtedy 21, może 22 lata. Jej przekaz był miażdżący. Stała sobie na półce obok „Serii Tatrzańskiej” Wydawnictwa Literackiego w Krakowie, obok albumów z Beskidów, Tatr i Pienin, współczesnych i antykwarycznych i swoją treścią i formą była zupełnie inna. Potem kolekcja uzupełniała się o kolejne klasyki gatunku – „Niepotrzebne zwycięstwa” Terraya, „Moje góry” Bonattiego i wielu polskich autorów – Janusz Kurczab, Aleksander Lwow, Anna Czerwińska, potem, z biegiem lat, pojawiały się coraz młodsze postaci polskich „skalnych i lodowych wojowników”.

Na półce nie zabrakło obydwóch wydań „Mistyki gór” ks. Romana Rogowskiego, chyba mocno niedocenionej w coraz bardziej sekularyzującej sie epoce, w jakiej żyjemy. Tak się złożyło, że właśnie ta książka najbardziej mi się przypomniała, kiedy oglądałem zdjęcia tęczowego spektaklu gry świateł nad Gaszerbrumami, o którym opowiadała wzruszona Kinga Baranowska na swoich prelekcjach w Zakopanem. Fizyka, czy mistyka? A może rachunek prawdopodobieństwa? Kwantowy świat nieokreśloności? A, to zależy kto pyta. Bardzo mocno zależy od tego „kto”, tak samo jak od tego zależy odpowiedź na pytanie o niewytłumaczalne górskie ocalenia, ostrzeżenia płynące z intuicji albo spoza granic bytu, ale też i o niepojęte losy polskich zdobywców Nanda Devi East z 1939 roku. I dziesiątki innych, podobnie niezrozumiałych zdarzeń, groźnych „Dotknięć pustki”, o których opowiadały książki z moich półek i uczestnicy tych wydarzeń.

Teraz całkiem niedawno w ośrodku „Małe Dolomity” Wielcy tego górskiego świata, spotkali się ze swoją publicznością. Nie było mnie na widowni, więc swoje przemyślenia opieram na zdjęciach i relacjach uczestników. Na kilku zdjęciach zobaczyłem bowiem Panią Danutę Piotrowską, ową  „Danuśkę” z dedykacji, dla której „tysiące godzin niepokoju” zakończyły się tragiczną wieścią o losie Męża… Historia wypadku Tadeusza Piotrowskiego przypomina szekspirowska tragedię. Prawie równoczesna utrata obydwóch raków w okropnych warunkach, w zejściu z K2, musi wywołać dreszcz u najbardziej zagorzałych agnostyków. Ktoś, kto czytał książki Piotrowskiego pamięta scenę, w której Autor opisuje  swój upadek, chyba na Mt Blanc, słowami: „lecę głową w dół!!”. Cytuję wszystko z pamięci, więc może było troszkę mniej dosłownie. Tamta późniejsza katastrofa na K2 dziwnie wpisała sie we wrażenie jakie niosła ze sobą wspomniana książka, a w niej opowieści z pierwszych zimowych przejść filara Kazalnicy, Wielkiego Filara Narożnego Mt Blanc i ściany Trollvegen w Norwegii. Jakby tego było mało, w marcu byłem na Przeglądzie Filmów Górskich w Katowickim kinie Rialto i obejrzałem dramatyczną relację spod K2, film który nakręciła Eliza Kubarska, pt. „K2. Dotknąć nieba.” O śmierci Piotrowskiego, z ekranu kina Rialto opowiadał – Jerzy Kukuczka. Tak, kolejny nieżyjący bohater ponadpokoleniowy, ongiś mieszkający w Katowicach. Film „K2. Dotknąć nieba” robi zasłużoną furorę za granicą, a w moich oczach jest wstrząsającym i smutnym podsumowaniem losów autorów i bohaterów książek, które przed laty czytałem z młodzieńczym zapałem. I jest niemym, ale niezwykle wyraźnym pytaniem o sens i podłoże działalności wysokogórskiej, która zachwyca i przeraża, zniewala i wyzwala, jednym odbiera życie, a innym wzmacnia i ubogaca. O okolicznościach śmierci Kukuczki, w klubie Namaste, opowiadał z kolei jej naoczny świadek, Ryszard Pawłowski też katowiczanin z wyboru, pięciokrotny zdobywca Everestu i autor wielu niewyobrażalnych osiągnięć w górach wysokich. Ryszard też był na spotkaniu w Małych Dolomitach, ze zdjęć widzę, że z Krzysztofem Wielickim i innymi legendami tamtych lat i czasów obecnych.

Po latach przerwy wróciłem do kolekcjonowania książek moich bohaterów. Czas zatoczył swoiste koło. Pojawił się Internet i Facebook, doszło do tego, że z tymi wielkimi i odległymi Postaciami można po prostu porozmawiać. Dla młodych – to zupełna normalka, ale dla starszawych fanów od dziesięcioleci, takich jak ja – to jest swoiste, świeckie, czy też technologiczne objawienie. Wśród starych książek jest dużo o Wandzie Rutkiewicz, legendzie kobiecego himalaizmu, w pewnym sensie można by rzec – kultowo równej Kukuczce. O Wandzie Rutkiewicz, której Jej następczyni w polskim himalaizmie kobiecym – Kinga Baranowska –  dedykowała swoje wejście na Kanczendzongę – ostatnie podjęte wyzwanie Wandy, wyzwanie, któremu Ona już nie podołała. Prawie ćwierć wieku temu. I tak oto dzisiejsze pokolenie zdobywców nawiązuje do heroizmu ówczesnego pokolenia  polskich ludzi gór Złotego Okresu. Takich odniesień jest znacznie więcej. Kolejne książki niegdysiejszych pionierskich zdobywców – autorów takich, jak Alek Lwow, Ryszard Szafirski, Krzysztof Wielicki, ciągle super-aktywny Ryszard Pawłowski i inni. Nie wszystko jest przeszłością. Życie nie znosi próżni. Tyle, że środki przekazu też ewoluują. Książki powoli ustępują miejsca o wiele szybszemu Internetowi, a widoki i relacje z miejsc, które niegdyś leżały po drugiej stronie granic Baśni, można sobie oglądać w domu, na żywo, przez webcam czy GoPro.  Można wejść na K2 z Dariuszem Załuskim i Gerlinde Kaltenbruner, można zjechać na nartach z Broad Peak albo spojrzeć z góry na Makalu, stojąc na Dachu Świata. Niestety, nie osobiście. W tamtych, odległych latach, byle fotka zrobiona Smieną, czy Zenitem na ośmiotysięczniku miała posmak rewelacji.

Jedno, czego mi coraz bardzie brakuje pośród mnogości opisów zdarzeń sportowych, to ów zapominany pierwiastek mistyczny, jakkolwiek by go nazywać lub rozumieć. Film, który nakręciła  Eliza i zdjęcia, których autorką jest  Kinga, ujęte pod G II, są tutaj wybitnymi wyjątkami, są pytaniami o nadrealistyczny wymiar górskich zmagań. O ten wymiar, który zdecydowanie przerasta to coś, z czym bezlitośnie rozprawia się w swojej książce Wojtek Kurtyka Chiński Maharadża i czemu nadaje tam miano „cyfry”. Obsesyjny pęd za wynikiem.

Michał Pyka

Dodaj komentarz